środa, 19 stycznia 2011

Przez brudne zasłony wdzierało się do pokoju mało światła, z części ścian opadła tapeta i teraz walała się po drewnianej podłodze razem z innymi śmieciami... Dom w latach swej świetności musiał być piękny, teraz kiedy stał się ruiną zasługiwał na mieszkańców równie zrujnowanych. 
    Na starej sofie leżał mężczyzna, jego szczupła twarz pogrążona była w śnie, ostro czerwone włosy rozsypały się wokół, kontrastując z bladą cerą, zadarty nos, kilkudniowy zarost oraz przykryte powiekami zielone oczy...
Miał na sobie czarną spraną koszulkę z obciętymi rękawami i czarne dopasowane jeansy, nie ściągnął nawet glanów...
   W jego ramionach spała drobna ona... długie czarne proste włosy, jasna cera, lekko zaróżowione policzki, ponętne usta, mały nosek i duże ciemno brązowe oczy, otoczone długimi, gęstymi, czarnymi rzęsami... Ubrana była w czarną bokserkę i potargane czarne jeansy, na nogach miała martensy... 
Spali przytuleni do siebie, zmęczeni schematycznością świata, byciem nieprzeciętnym, niechęcią do stabilizacji życia... nie obchodziło ich "jutro", nie obchodziły ich pieniądze, wojny czy korupcja... byli ponad tym... najważniejsze było to, że są razem.
   Ona była jego, on jej. 
   Przespali tak jeszcze kilka godzin. 
   Kiedy jego oczy w końcu się otworzyły, pierwszą rzeczą jaką musiał ujrzeć była jej twarz. Pocałował ją w policzek i tak... już patrzyła na niego swoimi wielkimi oczami z tym uczuciem dla którego chciał żyć.. tylko dla niego... 
Wyszli z domu, w jakimś przydrożnym sklepiku ukradli wódkę i coś do jedzenia, włamali się na dach wieżowca i stamtąd podziwiali zachód słońca jedząc jeden jedyny posiłek w ciągu dnia i pijąc. 
Następnie poszli do pubu w którym on często śpiewał. Za zarobione pieniądze mogli potem kupić sobie więcej alkoholu... 
Gdy on śpiewał jej wzrok nie odrywał się od niego... 
The only hope for me
The only hope for me is you
The only hope for me is you
The only hope for me is you
The only hope for me is you
The only hope

Był jej całym życiem, liczył się tylko on... a teraz do niej idzie i będą razem pili by potem kochać się w męskim kiblu a nad ranem znów wrócić do tego pustego domu, który był ich schronieniem... 


Słońce patrzyło na jej i jego twarz, bezczelnie przerwało im sen, nie leżeli na tej kanapie, każe leżało gdzie indziej, każde z nich wiedziało, że to tylko sen i nigdy nie będą razem bo przecież duma, bo strach... bo głupota...

czwartek, 13 stycznia 2011

Małymi, małymi kroczkami... w tył. Tylko aby uchronić się przed tymi oczyma. Tylko żeby uciec. Drzwi! Byle do drzwi... one były już tak blisko! Paskudny odór unosił się w tym pomieszczeniu, tak ciasnym, bez okien. Tylko światło nagiej żarówki oświetlało brudne, zaplamione ściany....
Drzwi! Drzwi! 
Klamka boleśnie ugodziła ją w plecy. I te oczy wpatrujące się w nią. Jeszcze tylko troszkę i ucieknie... 
Nie potrafiła się odwrócić, robiło jej się niedobrze od tego smrodu, muchy brzęczały przy nagiej żarówce kilka karaluchów przebiegło po brudnej betonowej podłodze. 
Te oczy nadal nie odrywały się od niej... takie puste, takie bezduszne, takie złe. 
Zaczęła szybciej oddychać, próbując otworzyć drzwi.... 
Udało się!! Zaraz będzie wolna! 
Kiedy tylko przestąpiła próg tego brudnego pomieszczenia zatrzasnęła drzwi i puściła się biegiem przez opustoszały obskurny parking. Dopiero gdy znalazła się na ciemnej  uliczce na zewnątrz zorientowała się, że cała jest we krwi... jej dłonie z długimi paznokciami i obdrapanym czarnym lakierem, jej bose blade nogi, jej biała krótka sukienka, jej blond włosy, jej jasna twarz... wszystko było we krwi. Widząc swoje odbicie w pustej witrynie sklepowej przebiegł jej po plecach dreszcz... ręce się trzęsły a błękitne oczy były wytrzeszczone z przerażenia... przypomniała sobie tamto pomieszczone...  podłoga też była we krwi... ściany też były we krwi... nawet na nagiej żarówce była krew....
W wyobraźni pojawiły się te oczy i pobiegła w stronę swojego mieszkania aby znaleźć się jak najdalej od tego miejsca...
W mieszkaniu szybko ściągnęła z siebie zakrwawione ubranie i pobiegła pod prysznic wyrzucając sukienkę do kosza. 
Zmyła z siebie tę krew... poczuła się wolna.
Wtedy usłyszała pukanie. Otworzyła drzwi z mokrymi włosami, w samym ręczniku... gdy zobaczyła kto stał na jej progu odetchnęła w ulgą... to on! ON! 
Stał w rękoma w kieszeniach ciemnych jeansów, czarna koszulka opinała jego umięśniona klatkę piersiową, wpatrywał się w nią z tęsknotą w tych hipnotyzujących szarych oczach, na które opadały ciemne kosmyki włosów, nozdrza zgrabnego nosa poruszały się szybko, a jego pełne usta były rozchylone, miał takie męskie rysy, wydatne kości policzkowe, szeroka szczęka... To był on. Jej mężczyzna. Przy nim mogła czuć się bezpieczna. Zapomniała o tamtych oczach. Rzuciła mu się w ramiona, a jej wątłe blade ciałko prawie zniknęło gdy otoczył ją swymi ramionami, całując. Trzymając ją w powietrzu, nie przestając całować zrobił dwa kroki i już był w mieszkaniu... zatrzasnął nogą drzwi. Kolejne kilka kroczków i już był przy kanapie, położył się na niej nadal trzymając ja w ramionach. Z łatwością otoczył jej plecy ramieniem i dłonią sięgnął ku szyi... 
Szarpnął tylko raz.... 
Widział jej przerażone spojrzenie... 
Szeroko otwarte oczy zastygły w szoku, puste... martwe.
 Jej blade, wątłe ciało opadło na podłogę gdy wstał  z kanapy, ręcznik osunął się z niej a jasne mokre włosy rozsypały się wokół bladej twarzy... była taka piękna... 
Zapalił wszystkie świece w mieszkaniu, a potem przewrócił kilka... mieszkanie powoli zajmowało się ogniem....
A tam... w tamtym ciasnym pomieszczaniu też już wszystko płonęło...
Wyszedł z mieszkania... wiedział dlaczego jest tak zadowolony... ten wyraz oczu... pusty, martwy...