sobota, 6 sierpnia 2011


Muszę trafić do domu.



Dom. A w nim ona. Moja. 



Nie będzie zadowolona. 
Jej oczy znów będą smutne.



Mijałem zataczając się ulice. 
Jakaś prostytutka próbuje mnie zaciągną do swojego pokoiku w burdelu...
Wyrywam się jej. 


Gitara mi ciąży. 


Gorzej ze mną...



Ulica.  


Budynki. 


Światła samochodu. 


Ulica. 










Światło słoneczne wdzierało się do pokoju. Przebudziłem się
Leżałem w łóżku sam. 
Gdzie ona jest? Dlaczego nie ma jej przy mnie? 

Wstałem i poszedłem jej szukać. 
Stała w kuchni z kubkiem w dłoni patrząc na ulicę. 

"Kochanie?"

Odwróciła się powoli, niechętnie. 

Oczy miała czerwone, zapłakane. 


Znów. 


To moja wina. 
Podszedłem do niej i przytuliłem. 
"Wybacz mi."

Wtuliła się we mnie mocno. 


Wyczułem na jej skórze męskie perfumy. 
Krew we mnie zawrzała. 
Odsunąłem się od niej tak gwałtownie że kubek wypadł jej z rąk. 

"Z kim byłaś?" 

Popatrzyła na mnie jakbym oszalał. 

"Z nikim nie byłam" 
"Kłamiesz!!"
"Nie i nie wiem o co ci znów chodzi" 

W jej oczach widziałem strach. 
Odwróciłem się napięcie i strąciłem ze stołu szklany wazon z kwiatami. Szkło rozproszyło się po podłodze. 
"Zdradzasz mnie!!" 
"Oszalałeś"

Przyparłem ją do ściany. 
"Z KIM MNIE ZDRADZASZ?!!"
"Co ci strzeliło do głowy?"
"Pachniesz mężczyzną" 


Po jej policzku płynęła już łza.
"Mam na sobie twoją koszulkę...." 




Puściłem ją, a ona odeszła w stronę łazienki, poszedłem za nią, strącając przedmioty z mebli. 
Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, uderzyłem pięścią w nie. 

Miałem dosyć, zapaliłem papierosa. 


Nie pomógł. 

Gdzie to ja mam?


Mała działeczka musi pomóc....



Szkło. 



Zimna drewniana podłoga.







"Wstawaj..." 

Jej delikatne dłonie próbowały mnie podnieść. Z trudem jej się udało. 


Poprowadziła mnie do łóżka. 



"Znów to samo...." 
Jej głos był smutny. 


Położyła mnie i chciała odejść.

Złapałem ją za rękę.
"Zostań ze mną." 












Patrzyłem jak maluje oczy. Siedziała przy toaletce, jej włosy opadały falami za połowę pleców. 
"Wychodzisz?" 
"Jak zwykle w czwartki"
"Dziś czwartek?"
"Obiad masz do odgrzania. Poradzisz sobie?"


Podeszła do mnie i pocałowała. 
"Kocham Cię."
"Wiem."
Uśmiechnęła się lekko. Wyszła. 


Zjadłem co mi zostawiła. 
Działeczka. 



Ulica. 


Papieros. 


Dziś znosiłem to lepiej. 
Wszedłem do pubu w którym zawsze co czwartek spotka się z koleżankami.
Siedziały tyłem przy barze. 


Była piękna. 


Usiadłem w kącie. 


W pewnej chwili podszedł do nich jakiś mężczyzna. 


"Może postawić drinka?" 
Do mojej Pięknej!

Rzuciłem się na niego zanim zdążyła odpowiedzieć. 


Zostawiłem go chyba ze złamanym nosem.... podbitym okiem...
Wyszedłem szybko z pubu. 

Za sobą słyszałem kroki. 

"Dlaczego to zrobiłeś?"
Zadała pytanie będąc za moimi plecami.
"Potrafię o siebie zadbać."


"ŻADEN NIE BĘDZIE CIĘ ZACZEPIAĆ!!"

"Nie możesz za mną wszędzie chodzić."

Pogłaskała mnie po policzku. 
"Choć do domu." 



Tego wieczora leżała przy mnie nic nie mówiąc. Bawiłem się jej włosami. 
Wpadając sen szepnąłem...
"Kocham cię... za bardzo...." 




Znów świt.
Obudziły mnie głosy.


W kuchni zastałem mój zespół.
Rozmawiali pogodnie z Nią, popijając kawę.
Podała mi kubek.

Robiła taką cudowną kawę.
"Za 5 minut będzie śniadanie"

Tą informacje wszyscy przywitali z radością.

"Co ja bym oddał za takiego aniołka"
Duff patrzył na moją Piękną.
Nie podobało mi się to spojrzenie.

Zerwałem się z krzesła i złapałem go za koszulkę.
"SAUL!!!"

Krzyknęła.
Wszyscy na mnie patrzyli, milcząc.
"Stary wyluzuj..."


Duff patrzył na mnie ze strachem.


"Przecież to tylko żarty."


Matt złapał mnie za ramiona by odciągnąć mnie od Duffa.
Wyrwałem się mu.

Wróciłem do sypialni.
Usłyszałem ich przyciszone głosy.
"Jak to wytrzymujesz?"
"Pobił gościa za to, że chciał ci postawić drinka?
"Musisz coś z tym zrobić, jest coraz gorzej."


Papieros.
Działka.












Ktoś głaskał mnie po czole.
Otworzyłem oczy.

Patrzyła na mnie zatroskana.
"Musisz wstać. Jedziecie na koncert."

Przyciągnąłem ją do siebie.
Położyła głowę na moim ramieniu.

"Musisz przestać brać to świństwo."
Szepnęła.

Pocałowałem ją i podniosłem się z łóżka.
Prysznic.
Podała mi czyste ubrania.

"Co ja bym bez niej zrobił?"


Kiedy już miałem wyjść, zatrzymała mnie i przytuliła się do mnie mocno, ginąc w moich ramionach.


Trasa, papieros.
Koncert.
Whiskey.
Działka.


Jakaś striptizerka zaczęła się do mnie przymilać...
Odtrąciłem ją raz, drugi, trzeci.... w końcu odepchnęłam ją tak mocno, że upadła na podłogę i obrażona odeszła.


Whisky.

Hotel.


Ranek.
Powrót do domu.



Nie ma jej!
Nie ma jej!



Dom jest w pusty.

Gdzie ona jest?

Wróciła po godzinie.
Chciała mnie pocałować na przywitanie.

Złapałem ją za ramiona i pchnąłem na ścianę.
"GDZIE BYŁAŚ?"

Zszokowana na patrzyła na mnie.

"Na zakupach."

"KŁAMIESZ!"

"Rozejrzyj się."

Na podłodze walały się zakupy które powypadały z papierowych toreb.


Nic nie mówiąc, wstała, pozbierała zakupy i minęła mnie.




Słyszałem jak płacze.



"Przepraszam."


"Kocham Cię ale musisz przestać brać jeśli nie chcesz bym odeszła."
"Masz kogoś?!"
"Przestań! Zacznij mi ufać i przestań brać"


Wyszła z kuchni i znów zamknęła się w łazience.






















Koncert, działka.


Dom.



Pusty.



Na stole leżał list.



"Musiałam wyjechać. Przestań brać, chłopaki Ci pomogą, wtedy wrócę... nie mogę narażać się na to co robisz, jestem w ciąży. Kocham Cię."





piątek, 5 sierpnia 2011

Ulica.


Światło. 


Mężczyzna.


Ulica. 


Pokój. 


Wszystko się rozmywa... Ktoś chyba trzyma mnie za rękę. 



Czuję, że się spociła. 



Zimo. 



Jest mi tak zimno, że zmuszam się do otwarcia oczu.



Oślepiające światło. 



Po omacku szukam ciepła....



Ciepło.... 






To chyba czyjeś ciało. 





Z wielkim trudem przysuwam się i...



Ciepło. 


Świadomość wraca do mnie powoli. Docierają do mnie przebłyski. 



Ktoś gra na gitarze. 


Powoli otwieram oczy. Widzę brudny sufit. Brudną ścianę. Leżę w jakimś dużym łóżku, pościel jest poplątana, pachnie mężczyzną. Jestem zmęczona. Nie spałam. 

Wstałam. 
Za szybko. 
Zachwiałam się. 


Nie upadłam na ziemię... ale niewątpliwie leżałam. 

"Żyj" - usłyszałam męski pociągający głos. 

Ten ktoś trzymał mnie w ramionach. Uchronił mnie przed upadkiem. 


Zaśmiał się i posadził mnie na łóżku. 
Odszedł i usiadł w fotelu biorąc gitarę do rąk. 

Siedział tak, z papierosem w ustach, bez koszulki.
To jego ciało wydzielało to ciepło. 

Uśmiechał się nieprzytomnie, brzdękając. 

Po chwili postanowiłam znów wstać. Tym razem się udało. 

"Łazienka?"

Wskazał mi drzwi. Stanęłam przed lustrem. Moje źrenice były wielkości szpilki. Białka moich stalowo niebieskich oczu przekrwione. Brązowe proste włosy potargane. Przeczesałam je ręką. Usta kompletnie suche. Przez moją bladą skórę widać było żyły. Na jeansach zobaczyłam nowe rozdarcie. Przemyłam twarz wodą. 

Kiedy wróciłam do pokoju On nadal brzdękał z uśmieszkiem na twarzy. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się szerzej, wstał, złapał mnie za rękę i zaprowadził do stolika.
Usiadł na podłodze, ja zrobiłam to samo. 

Ułożył dwie kreski, jedną przesunął w moją stronę, podał mi też zwinięty papierek. 
Wciągnęłam. 
On też. 

Tak! Tak! 
Cudowne uczucie... 
Wstałam i zaczęłam tańczyć po pokoju. 

On rozłożył się na dywanie i obserwował mnie, przechylając głowę w lewą stronę. 
Zaczęłam go przywoływać do siebie. 

Dołączył do mnie i już razem tańczyliśmy... do muzyki która była tylko w naszych głowach. 
Coraz wolniej. 
Energia która pojawiła się tak nagle zaczęła opadać....


Pocałunek. 



Kolejny.


Jego nagi tors.


Tatuaże. 



Moja koszula opadająca na dywan. 



Pocałunek.


Jeden. 


Drugi. 


Trzeci. 



Tysięczny. 



Słodki smak jego krwi z pękniętej wargi. 




Ciepło. 



Kosmaty dywan pod moimi plecami. 



Jego dłoń na moim udzie. 


Gorący oddech na mej skórze. 


Miliony pocałunków. 



Sex. 



Sufit. 



Pocałunki. 


Moje paznokcie na jego placach. 


Gorący oddech. 



Jego czarne oczy. 




Sufit. 



Ciepło jego ciała. 




Ciemność.



Pustka. 






















Sufit.
On. 





Dywan. 



Nagie ciała. 



On patrzył na mnie znów z tym uśmieszkiem na ustach. 



"Prysznic" 
Wstał i podał mi ręcznik. 

Coraz bardziej przytomna poszłam do łazienki, nalałam wody do wanny i zanurzyłam się w niej. Przyszedł do mnie. Otoczył mnie ramionami. Tak, tego potrzebowałam. 

"Idziesz ze mną?" 
"Gdzie?"
"Gram niebawem. Musisz iść ze mną. Jesteś moją muzą, moją inspiracją" 

Przed wyjściem dał mi czyste ubrania.
Co robiły moje ubrania w tym pokoju. 
Z pewnością to były moje ubrania. 
Ubrałam się, pomalowałam czarną kredką oczy i wyszłam z nim. 
Patrzyłam jak gra. 

Potem wróciliśmy do tego pokoju. 
Kreska. 


Ulica. 


Światła. 


Pub. 


Whisky.



Whisky. 


Namiętne pocałunki. 


Papierosy. 






Whisky. 



Pocałunki. 


Łazienka.



Sex. 



Pocałunki. 




Ulica. 




Sufit. 



Zimno. 



On. 




Pocałunki. 




Sex. 






Kreska. 












Nagle się obudziłam. Ktoś mnie niósł w ramionach. 
Widziałam nad sobą niebo. 
"Dzień dobry, żyj" zaśmiał się. 
"Gdzie idziemy?"
"Musimy jechać do innego miasta. Koncert." 
Pocałował mnie w czoło.
Usadowił mnie w samochodzie. 


"Potrzebuję kreski" 
Szepnęłam do niego gdy pędziliśmy szosą. 
"Jak się zatrzymamy" 
Czułam, że rozpadam się na miliony kawałków, ręce mi się trzęsły, kości bolały....


Postój. 
Łazienka. 
Kreska. 
























Koncert. 


Nowy pokój. 


Whisky. 



On. 


Szeptał mi coś do ucha, nie mogłam zrozumieć co ...


"Słyszysz?"


"Nie!" 


"Jesteś moją muzą, jesteś jedyną.... Jesteś moją muzą....P Bez ciebie nie umiem tworzyć, musisz być przy mnie. Musisz. Jesteś... Jesteś... Jesteś...." 


A Ty kim jesteś? 


Wiedziałam tylko, że bez niego umrę. 
Musiał być przy mnie. 
Dawać mi ciepło. Mówić mi "żyj" z uśmiechem. Całować mnie. Kochać się ze mną. Nieść kiedy nie jestem w stanie iść i dawać Kreskę gdy dorywa mnie głód. 


Był mój. 

Ale jak długo tak mam żyć. 


"Co się tak dąsasz?" 
"Heroina"
"Co z nią?" 
"Nie chcę już tego" 
Zaśmiał się. 
Pocałował mnie. 
"A za parę godzin znów ją weźmiesz" 


Miał rację, tak było od dłuższego czasu. 


Pocałowałam go, raz, drugi, trzeci... 
Wziął mnie w swe silne ramiona, ja oplotłam nogi na jego biodrach, palce zatopiłam w jego burzy włosów i całowałam aż zabrakło mi tchu...
Rzucił mnie na pościel i całując rozbierał. 

Kiedyś słyszałam o miłości czy to ona? 

Znów się ze mną kochał. 



Świt.
Kreska. 


Upadł. 
ON?


To zawsze ja upadam! 

Podbiegłam do niego. 
Był nieprzytomny. 

Wybiegłam na korytarz.

"POMOCY!! POMOCY!!" 

Nadbiegli Jego przyjaciele.

Ktoś mnie podtrzymał bo osuwałam się z nóg. 

"On nie może umrzeć! Nie może!"

"Nie umrze, nie pozwolimy na to" 
Odpowiedział mi ten ktoś kto mnie trzymał.
Pogotowie. 
Zabierają go. 


"To zapaść." 


Zemdlałam. 
Obudziłam się w szpitalu. 
Przypięta do łóżka. 


Gdzie on jest?
Żyje? 


Weszła kobieta w białym fartuszku. 

"Czy on żyje?!"





"Żyje. Ledwo udało się go uratować" 

Odetchnęłam. 

"Zostaniecie tu póki nie uda nam się Wam pomóc" 
Powiedziała kobieta.
Dopadał mnie głód. Rozsypywałam się. 


Kochanie.... 

czwartek, 4 sierpnia 2011

pewien sen

Rok 1987.

Miała 19 lat. Sprowadził ją do Stanów jej wujek, który był fotografem. Oczywiście nie obyło się bez trudności ale nie wnikałem w to nigdy. Ja miałem wtedy 22 lata nie obchodziło mnie za bardzo co się dzieje w świecie, liczyła się muzyka a nie system w jakimś tam małym kraju w europie. Potem żałowałem...

Wracając do historii... od razu zwróciła moją uwagę, wyróżniała się z tłumu, była niska, drobna i miała, miała długie do pasa brązowe falowane włosy i niesamowicie niebieskie oczy. To właśnie te oczy zwróciły moją uwagę. To były czasy gdy nasz wokalista demolował hotelowe pokoje, wyrywał kable ze ścian i... urządzał w nich istny burdel. Nie łatwo nam było potem się gdziekolwiek zakwaterować... podróżowała za nami wtedy grupka dziewczyn które zawsze po koncercie były... hm... chętne. Przyznam szczerze, że na początku mnie to kręciło.

Ona pomagała swojemu wujowi. Czasem słyszałem jak kłóciła się z nim. Chciał by robiła zdjęcia w jego stylu, ona chciała iść własnym torem. Obije byli niesamowici....

Nieraz zapraszaliśmy ją na nasze po koncertowe imprezy ale zawsze uśmiechała się delikatnie i mówiła, że może wpadnie lecz nigdy się nie pojawiała.

Zaczęło się dziać ze mną coś dziwnego. Nie kręciło mnie już to imprezowanie, czułem się jakoś nieswojo. Często podczas gdy moi koledzy zabawiali się nieźle z grupką owych dziewcząt ja siedziałem w kącie  z moją gitarą przyglądając się z coraz większą odrazą, często któraś z dziewcząt próbowała mnie zachęcić abym pobawił się z nimi ale zacząłem je odpychać. Zachodziłem w głowę co się ze mną dzieje. Wcześniej szalenie mi się to podobało.

Trochę czasu mi zajęło zanim pojąłem dlaczego tak zmienił mi się tak tok myślenia.

Wszystkiemu winna była ona.

Namieszała mi w głowie.

Robiło mi się gorąco na sam jej widok, a nie wchodziła mi w drogę zbyt często. 
Podczas jednego z koncertów patrząc na nią w oddali podjąłem decyzję, że muszę się do niej zbliżyć, że muszę z nią rozmawiać. Była niewątpliwie inna. Nie pobiegła nam do łóżka jak masa innych.

Zacząłem do niej zagadywać, wkrótce spędzałem z nią każdą wolną chwilę ponieważ tak niesamowicie nam się rozmawiało. 
Byłem w niej zakochany. Nie mogłem dłużej zaprzeczać. Spytałem w końcu dlaczego nie przychodziła na nasze imprezy. 
"Przecież dobrze wiem co na nich robicie!" Oburzyła się. 
"Nie należę do takich kobiet, dobrze wiem, że nie jest to droga do serca któregoś z was a nie jestem też na tyle lekkomyślna by tak się zabawiać." 
Wielokrotnie pokazała mi że jest nieprzeciętna i inteligentna. 
Po dłuższym czasie udało mi się zdobyć jej serce, jak się później okazało... sama mi to przyznała... nie było to wcale takie trudne bo o wiele wcześniej była we mnie zakochana jak ja w niej, po prostu przemawiał przez nią rozsądek.

Zaczął się czas w którym byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, przynajmniej tak się czułem. Miałem przy swoim boku niesamowitą kobietę, którą kochałem nad życie. 
Po roku postanowiłem się oświadczyć. Odpowiedziała "tak".

Potem jednak coś się wydarzyło. Moja ukochana przyszła do mojej przyjaciółki Emily, nie przepadały za sobą więc Emily była zaskoczona tymi odwiedzinami. "Muszę z Tobą porozmawiać" - usłyszała. Podała jej dwie koperty zaadresowane do mnie. 
"Przyrzeknij mi, że dopilnujesz aby to dotarło do niego."
"Dlaczego mi to dajesz?"
"Umieram Emily. Umieram i nie chcę narażać go na to by patrzył jak więdnę. Chcę żeby pamiętał mnie taką jaka jestem teraz. Dopilnuj aby to dostał i wpieraj go jak tylko będziesz mogła. Wiem, że kochasz go od lat. Okaż mu to. Bądź przy nim." 
Emily była pewna, że Ona chce ode mnie odejść.

Przyszła do mnie tuż przed koncertem jak zwykle życzyć powodzenia.
"Kocham Cię, wiesz o tym." - powiedziała.
"Ja Ciebie również kocham" - odpowiedziałem całując jej malinowe usta.
"Wybaczysz mi wszystkie moje błędy, prawda kochanie? I nigdy nie zwątpisz w to, że zawsze będę Cię kochać?"
"Oczywiście, co to za pytania?"
"Nigdy nie jest zły czas by je zadać" - odpowiedziała tylko i namiętnie pocałowała mnie przylegając do mnie całym ciałem. Potem szepnęła tylko "powodzenia" i odeszła. Wydawało mi się, że płacze ale nie mogłem tego sprawdzić bo musiałem wejść na scenę. Miałem jakieś złe przeczucie. Po koncercie wróciłem prosto do naszego hotelowego pokoju. Był pusty.




Znalazłem ją w łazience. Leżała w wannie... wokół było pełno krwi... a obok leżała koperta zaadresowana do mnie i żyletka.... Nie mogłem w to uwierzyć. Wezwałem pogotowie mimo, że wiedziałem iż nie żyje. Nic nie mogłem już zrobić by odzyskać moją piękną....W kopercie był list w którym wyjaśniła mi to co zrobiła, że chciała mi oszczędzić bólu i widoku jej powolnej śmierci, prosiła o wybaczenie i pisała  tym jak mnie kocha. Wspomniała też o Emily. Było tam również zdjęcie nas obojga. Do dziś noszę je w portfelu.
Minęły lata. Jestem teraz mężem Emily, mam z nią trójkę dzieci ale wie, że to tamta była miłością mojego życia i że zawsze będą ją kochał, Emily też kocham ale to co innego. To dzięki niej przetrwałem tamten czas....

sobota, 28 maja 2011

Salon był ciemny i zabałaganiony... widać było, że właściciel dawno nie sprzątał... na stoliku i sofie walały się kartki ze szkicami, tekstami oraz opakowania po jedzeniu, kilka brudnych kubków i szklanek, masa petów... na podłodze leżało kilka starych pudełek po pizzy... nad tym całym bałaganem latały już brzęcząc wstrętnie muchy...
W korytarzu otworzyły się drzwi... wyszedł  na boso, w samych bokserkach mężczyzna o dłuższych czerwonych włosach, które miał kompletnie w nieładzie... wyglądał jakby miał ogromnego kaca... idąc do kuchni, podrapał się po tyłku... otworzył lodówkę, cyknął niezadowolony, potarł brodę z jednodniowym zarostem i włączył ekspres do kawy, czekając aż rzeczona kawa będzie gotowa zapalił papierosa stojąc oparty o blat. Kiedy palił od strony korytarza przyszedł jeszcze jeden mężczyzna, szczuplejszy i wyższy od pierwszego, z dziwną fryzurą, cześć włosów miał wygoloną a górne zostały dłuższe i utlenione...
- Ej, tu śmierdzi....- mruknął nowo przybyły i wziął od brata papierosa i odpalił.
Czerwonowłosy tylko wzruszył ramionami i zaczął rozglądać się za czymś do czego mógłby wlać sobie kawę, niestety nic czystego nie znalazł, był zmuszony umyć dwa kubki... następnie wlał do obu kawy i usiadł na zabałaganionej kanapie, trzymając w ustach papierosa którego popiół niebezpiecznie zwisał... Nagle podskoczył wylewając na siebie gorącą kawę...
- Co jest? - spytał go brat.
- Kurwa! Usiadłem na ołówku...
- Hahahaha!
- To nie jest kurwa śmieszne!
Wkurzony zrzucił wszystko z sofy na podłogę i usiadł na niej ponownie. Chciał włączyć telewizor ale okazało się, że nie działa.
- Co jest kurde!? - przeklął.
Brat przyglądał mu się z rozbawieniem.
Wtedy do pokoju wszedł kolejny facet, o czarnych włosach i z masą tatuaży.
-Siema! - krzyknął na przywitanie.
-Nie tak głośno... kurwa! - mruknął czerwonowłosy.
-Czyżbyś miał kaca, Arturze? - zaśmiał się nowo przybyły.
- Wal się, Anthony. Może byś mnie poparł James?
- Marudny dziś jesteś...  a co cię do nas sprowadza o tak wczesnej porze Antony?
- Mam numer jednej z tych dziewczyn w wczorajszej imprezy!
Artur ze zdziwieniem wpatrywał się w Anthony'ego.
- Żartujesz?
-Nie.
- To dzwoń, na co czekasz?
- Już dzwoniłem...
- I co?
- Jesteśmy umówieni na wieczór!


cdn.

poniedziałek, 7 lutego 2011

piegi

Nie była w stanie poruszyć żadną kończyną, nie była w stanie otworzyć oczu. Bała się je otworzyć. Tak jak ktoś położył ją w tym łóżku, tak leżała... bez ruchu.
Za to w jej umyśle kłębiły się wspomnienia... same wracały, zepchnięte czasem gdzieś w zakątki. Nie wiedziała, czy walczyć z nimi, czy się im poddać - każda z tych decyzji miała ją pogrążyć...
Chyba jednak wolała się im poddać.
Przypominała sobie wydarzenia sprzed lat... byłą taka młoda, popełniała tyle błędów... nie, początki nie były kolorowe... wolała czasy po studiach... tak wtedy się wszystko zaczęło...
Po ukończeniu studiów wróciła na wakacje do swej rodzinnej miejscowości, umawiając się z szefem, że będzie pracowała zdalnie. Cieszyła się, że już na ostatnim roku studiów miała pracę. Nie musiała jej teraz na gwałt szukać. Mogła odpocząć. W końcu!
Nie była tutaj bardzo długo z braku czasu. A miny ludzi przyprawiały ją o uśmiech. Tak, zmieniła się. Bardzo.
Kiedy w pewien piątkowy wieczór postanowiła wyrwać się z koleżankami do clubu wyszaleć się nie spodziewała się, że ten wieczór właśnie tak się zakończy. Siedziała sobie przy barze, jej koleżanki szalały na parkiecie. Czuła, że ktoś ją obserwuje, rozglądnęła się po sali i... o mało co nie spadła z krzesła.
Zobaczyła jego. Miłość swojego życia. A on. On właśnie patrzył na nią. Kiedy ich spojrzenia się spotkały podszedł do niej, uśmiechnął się i rzekł:
- Długo się zastanawiałem skąd Cię znam... kiedy w końcu się domyśliłem, sam nie mogłem uwierzyć, że to Ty. Zmieniłaś się.
- Wiem. - odpowiedziała. - Ty również.
- Ale nie aż tak.
Zaśmiała się.
- No nie. A Ty czemu nie tańczysz?
- Przecież dobrze wiesz, że ja mało kiedy tańczę...
- Ze mną tańczyłaś...
- Raz...
- Ale tańczyłaś... choć, powtórzymy to...
I wyciągnął ją na parkiet. Tak się zaczęło. Spędzili tą imprezę razem. A  następnego dnia zadzwonił do niej z propozycją na kolejny wypad na imprezę. W niedzielę za to zaproponował wycieczkę na motocyklu. Dni mijały, widywali się prawie codziennie. Nie mogła wtedy uwierzyć w swe szczęście... Tyle lat o tym marzyła.. tyle nieprzespanych nocy właśnie tego chciała. Teraz to marzenie się spełniało. Przypominała sobie jak znów ją pocałował, jak spędzali czas razem, jak pierwszy raz poszli do łóżka, jak zamieszkała u niego, nie obeszło się bez wielkiego zdziwienia całej rodziny, że są ze sobą - dziwili się, że tak długo udało im się to utrzymać w tajemnicy. Ona zaczęła pracować zdalnie. On postanowił nie pracować od świtu do późnego wieczora...
Kolejne wspomnienie przyprawiło ją o łzy...
Siedziała na wielkim łóżku w jego pokoju i wysyłała pracę do szefa, było lato... ciepła noc... siedziała w szortach i koszulce, z mokrymi włosami... on wrócił właśnie z kąpieli. W jego zielone oczy błyszczały, na twarzy czaił się uśmiech. Od razu wiedziała, że on coś knuje.
- Co jest? - spytała.
- A nic.
- Nic?
Spojrzała na niego podejrzliwie. Usiadł obok niej i pocałował w policzek. Przyjrzała mu się uważnie. Był w samych szortach, więc mogła podziwiać jego mięśnie upstrzone piegami, cała jego twarz też była w piegach... tak kochała te piegi... tak kochała jego...
Odłożył jej laptop na nocną szafkę, i objął ją całując, kiedy już odsunął twarz od jej twarzy jego mina była już zupełnie inna, zniknęło rozbawienie, był poważny... Spojrzał jej głęboko w oczy i szeptem spytał:
- Wyjdziesz za mnie?
Zamurowało ją. Nie żartował, poznała to po wyrazie jego oczu.
- Oczywiście! - pisnęła w końcu, a on wyciągnął z kieszeni pierścionek i nałożył jej na palec.
Była taka szczęśliwa! Zaczęły się przygotowania. W maju następnego roku był ślub!
Ale co to był za ślub!
Jako, że była perfekcjonistką wszystko musiało być idealne. I takie było.
Oboje byli tak szczęśliwi. Dni minęły dla nich za wolno - bo osobno, wieczory i noce za szybko - bo razem.
Budowali dom, ich dom.
Minęły dwa lata od ślubu, dwa lata ciągłego szczęścia. Ich dom był prawie gotowy...
Tego dnia była paskudna pogoda... deszcz lał strumieniami ograniczając widoczność. Robiła obiad w kuchni, wiedziała, że jej ukochany mąż niebawem wróci z pracy, zamiast niego zobaczyła jego brata i kuzyna.
- Cześć chłopaki, załapiecie się na obiad. - przywitała się z nimi z uśmiechem na twarzy.
Lecz w chwili gdy zobaczyła ich miny zorientowała się, że coś jest nie tak, że stało się coś złego.
- Gdzie jest mój mąż? - spytała.
Milczeli.
- Gdzie jest mój mąż? - powtórzyła.
Jego brat podszedł do niej i złapał ją za rękę.
- Nie żyje. Miał wypadek.
Złapali ją zanim zdążyła osunąć się na ziemię.
W tej chwili jej świat się zawalił, nie było już po co istnieć.
Jego, jego już nie ma.
Leżąc w tej zimnej pościeli dalej nie potrafiła się poruszyć. Obok jej łóżka stała taca z nietkniętym jedzeniem i zimną herbatą, z jej oczu ściekały łzy, a jedna dłoń zacisnęła się na prześcieradle... jej myśli krzyczały "DLACZEGO?!!!"

środa, 19 stycznia 2011

Przez brudne zasłony wdzierało się do pokoju mało światła, z części ścian opadła tapeta i teraz walała się po drewnianej podłodze razem z innymi śmieciami... Dom w latach swej świetności musiał być piękny, teraz kiedy stał się ruiną zasługiwał na mieszkańców równie zrujnowanych. 
    Na starej sofie leżał mężczyzna, jego szczupła twarz pogrążona była w śnie, ostro czerwone włosy rozsypały się wokół, kontrastując z bladą cerą, zadarty nos, kilkudniowy zarost oraz przykryte powiekami zielone oczy...
Miał na sobie czarną spraną koszulkę z obciętymi rękawami i czarne dopasowane jeansy, nie ściągnął nawet glanów...
   W jego ramionach spała drobna ona... długie czarne proste włosy, jasna cera, lekko zaróżowione policzki, ponętne usta, mały nosek i duże ciemno brązowe oczy, otoczone długimi, gęstymi, czarnymi rzęsami... Ubrana była w czarną bokserkę i potargane czarne jeansy, na nogach miała martensy... 
Spali przytuleni do siebie, zmęczeni schematycznością świata, byciem nieprzeciętnym, niechęcią do stabilizacji życia... nie obchodziło ich "jutro", nie obchodziły ich pieniądze, wojny czy korupcja... byli ponad tym... najważniejsze było to, że są razem.
   Ona była jego, on jej. 
   Przespali tak jeszcze kilka godzin. 
   Kiedy jego oczy w końcu się otworzyły, pierwszą rzeczą jaką musiał ujrzeć była jej twarz. Pocałował ją w policzek i tak... już patrzyła na niego swoimi wielkimi oczami z tym uczuciem dla którego chciał żyć.. tylko dla niego... 
Wyszli z domu, w jakimś przydrożnym sklepiku ukradli wódkę i coś do jedzenia, włamali się na dach wieżowca i stamtąd podziwiali zachód słońca jedząc jeden jedyny posiłek w ciągu dnia i pijąc. 
Następnie poszli do pubu w którym on często śpiewał. Za zarobione pieniądze mogli potem kupić sobie więcej alkoholu... 
Gdy on śpiewał jej wzrok nie odrywał się od niego... 
The only hope for me
The only hope for me is you
The only hope for me is you
The only hope for me is you
The only hope for me is you
The only hope

Był jej całym życiem, liczył się tylko on... a teraz do niej idzie i będą razem pili by potem kochać się w męskim kiblu a nad ranem znów wrócić do tego pustego domu, który był ich schronieniem... 


Słońce patrzyło na jej i jego twarz, bezczelnie przerwało im sen, nie leżeli na tej kanapie, każe leżało gdzie indziej, każde z nich wiedziało, że to tylko sen i nigdy nie będą razem bo przecież duma, bo strach... bo głupota...