poniedziałek, 7 lutego 2011

piegi

Nie była w stanie poruszyć żadną kończyną, nie była w stanie otworzyć oczu. Bała się je otworzyć. Tak jak ktoś położył ją w tym łóżku, tak leżała... bez ruchu.
Za to w jej umyśle kłębiły się wspomnienia... same wracały, zepchnięte czasem gdzieś w zakątki. Nie wiedziała, czy walczyć z nimi, czy się im poddać - każda z tych decyzji miała ją pogrążyć...
Chyba jednak wolała się im poddać.
Przypominała sobie wydarzenia sprzed lat... byłą taka młoda, popełniała tyle błędów... nie, początki nie były kolorowe... wolała czasy po studiach... tak wtedy się wszystko zaczęło...
Po ukończeniu studiów wróciła na wakacje do swej rodzinnej miejscowości, umawiając się z szefem, że będzie pracowała zdalnie. Cieszyła się, że już na ostatnim roku studiów miała pracę. Nie musiała jej teraz na gwałt szukać. Mogła odpocząć. W końcu!
Nie była tutaj bardzo długo z braku czasu. A miny ludzi przyprawiały ją o uśmiech. Tak, zmieniła się. Bardzo.
Kiedy w pewien piątkowy wieczór postanowiła wyrwać się z koleżankami do clubu wyszaleć się nie spodziewała się, że ten wieczór właśnie tak się zakończy. Siedziała sobie przy barze, jej koleżanki szalały na parkiecie. Czuła, że ktoś ją obserwuje, rozglądnęła się po sali i... o mało co nie spadła z krzesła.
Zobaczyła jego. Miłość swojego życia. A on. On właśnie patrzył na nią. Kiedy ich spojrzenia się spotkały podszedł do niej, uśmiechnął się i rzekł:
- Długo się zastanawiałem skąd Cię znam... kiedy w końcu się domyśliłem, sam nie mogłem uwierzyć, że to Ty. Zmieniłaś się.
- Wiem. - odpowiedziała. - Ty również.
- Ale nie aż tak.
Zaśmiała się.
- No nie. A Ty czemu nie tańczysz?
- Przecież dobrze wiesz, że ja mało kiedy tańczę...
- Ze mną tańczyłaś...
- Raz...
- Ale tańczyłaś... choć, powtórzymy to...
I wyciągnął ją na parkiet. Tak się zaczęło. Spędzili tą imprezę razem. A  następnego dnia zadzwonił do niej z propozycją na kolejny wypad na imprezę. W niedzielę za to zaproponował wycieczkę na motocyklu. Dni mijały, widywali się prawie codziennie. Nie mogła wtedy uwierzyć w swe szczęście... Tyle lat o tym marzyła.. tyle nieprzespanych nocy właśnie tego chciała. Teraz to marzenie się spełniało. Przypominała sobie jak znów ją pocałował, jak spędzali czas razem, jak pierwszy raz poszli do łóżka, jak zamieszkała u niego, nie obeszło się bez wielkiego zdziwienia całej rodziny, że są ze sobą - dziwili się, że tak długo udało im się to utrzymać w tajemnicy. Ona zaczęła pracować zdalnie. On postanowił nie pracować od świtu do późnego wieczora...
Kolejne wspomnienie przyprawiło ją o łzy...
Siedziała na wielkim łóżku w jego pokoju i wysyłała pracę do szefa, było lato... ciepła noc... siedziała w szortach i koszulce, z mokrymi włosami... on wrócił właśnie z kąpieli. W jego zielone oczy błyszczały, na twarzy czaił się uśmiech. Od razu wiedziała, że on coś knuje.
- Co jest? - spytała.
- A nic.
- Nic?
Spojrzała na niego podejrzliwie. Usiadł obok niej i pocałował w policzek. Przyjrzała mu się uważnie. Był w samych szortach, więc mogła podziwiać jego mięśnie upstrzone piegami, cała jego twarz też była w piegach... tak kochała te piegi... tak kochała jego...
Odłożył jej laptop na nocną szafkę, i objął ją całując, kiedy już odsunął twarz od jej twarzy jego mina była już zupełnie inna, zniknęło rozbawienie, był poważny... Spojrzał jej głęboko w oczy i szeptem spytał:
- Wyjdziesz za mnie?
Zamurowało ją. Nie żartował, poznała to po wyrazie jego oczu.
- Oczywiście! - pisnęła w końcu, a on wyciągnął z kieszeni pierścionek i nałożył jej na palec.
Była taka szczęśliwa! Zaczęły się przygotowania. W maju następnego roku był ślub!
Ale co to był za ślub!
Jako, że była perfekcjonistką wszystko musiało być idealne. I takie było.
Oboje byli tak szczęśliwi. Dni minęły dla nich za wolno - bo osobno, wieczory i noce za szybko - bo razem.
Budowali dom, ich dom.
Minęły dwa lata od ślubu, dwa lata ciągłego szczęścia. Ich dom był prawie gotowy...
Tego dnia była paskudna pogoda... deszcz lał strumieniami ograniczając widoczność. Robiła obiad w kuchni, wiedziała, że jej ukochany mąż niebawem wróci z pracy, zamiast niego zobaczyła jego brata i kuzyna.
- Cześć chłopaki, załapiecie się na obiad. - przywitała się z nimi z uśmiechem na twarzy.
Lecz w chwili gdy zobaczyła ich miny zorientowała się, że coś jest nie tak, że stało się coś złego.
- Gdzie jest mój mąż? - spytała.
Milczeli.
- Gdzie jest mój mąż? - powtórzyła.
Jego brat podszedł do niej i złapał ją za rękę.
- Nie żyje. Miał wypadek.
Złapali ją zanim zdążyła osunąć się na ziemię.
W tej chwili jej świat się zawalił, nie było już po co istnieć.
Jego, jego już nie ma.
Leżąc w tej zimnej pościeli dalej nie potrafiła się poruszyć. Obok jej łóżka stała taca z nietkniętym jedzeniem i zimną herbatą, z jej oczu ściekały łzy, a jedna dłoń zacisnęła się na prześcieradle... jej myśli krzyczały "DLACZEGO?!!!"

3 komentarze:

  1. jakie to drastyczne i smutne.
    najgorsze w takich chwilach jest to, że trzeba żyć dalej

    OdpowiedzUsuń
  2. myślisz, że ona przeżyje?

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm...wiecie co....powiem wam tyle: Basti Fantasti i koniec smutków ;p

    OdpowiedzUsuń